Bardzo często publiczne dyskusje na różne tematy polityczne, społeczne, a nawet gospodarcze kończą się stwierdzeniem w takim lub zbliżonym brzmieniu: „No tak, ale zacząć trzeba od edukacji. Bez niej nie będzie tak, jak nam się marzy”. Frekwencja wyborcza – edukacja. Poziom kultury – edukacja. Wzrost wrażliwości społecznej – edukacja. Większa przedsiębiorczość Polaków – edukacja. Brzmi znajomo?
Zapewne wielu osobom angażującym się w dyskusje na aktualne problemy nie są to obce frazy. Bo i wiele w nich racji. Rzeczywiście, żeby coś zmienić (lub utrwalić), niezwykle ważne jest odpowiednie kształtowanie przyszłych obywateli. Problem w tym, że bardzo często takie dyskusje w tym miejscu się kończą. Uczestnicy rozmów stwierdzają pewien fakt i tym samym zwalniają się z dalszych działań. Czy wynika to z głębokiego przekonania, że skoro to zadanie edukacji, to obowiązkiem szkoły i nauczycieli jest zrealizowanie go? Stawianie oczekiwań i jednoczesne umywanie rąk od odpowiedzialności nie wymaga żadnego wysiłku, jest bardzo proste. Problem w tym, że takie podejście niczego nie zmienia. Szkoła nie może być traktowana jak osobny świat, ani przez ludzi w niej działających (uczniów i nauczycieli), ani społeczeństwo na co dzień funkcjonujące poza nią. Tu trzeba wyraźnie powiedzieć: odpowiedzialność za przyszłość jest zbyt duża, by zrzucić ją jedynie na barki szkoły.
W życzeniach na Nowy Rok pani ministra Barbara Nowacka mówiła o licznych wyzwaniach, jakie stoją przed polskim systemem edukacji. Nowe przedmioty (edukacja obywatelska i zdrowotna), dbanie o dobrostan psychiczny młodzieży, troska o odpowiednie wynagrodzenie pracy nauczycieli – to wszystko ważne sprawy; za większość z nich będziemy odpowiedzialni my, nauczyciele, i z ich realizacji rozliczani. I to jest w zasadzie niezmienne od lat.
Na co więc, tak naprawdę, możemy mieć realny wpływ? Przede wszystkim na samych siebie, naszą własną postawę i wybory. Możemy się skupić na swoich zadaniach: zrealizować program, wypełnić dokumenty.
Wróćmy do wcześniejszej myśli – odpowiedzialność za edukację kolejnych pokoleń jest zbyt duża, by się nią nie podzielić. Szkoła nie jest lub nie powinna być odrębnym światem, w którym realizowany jest ustalony odgórnie, sztywny program, w niewielkim stopniu przystający do rzeczywistości. Pedagożka prof. Maria Czerepaniak-Walczak często powtarza, że do szkoły nie chodzą tylko uczniowie i nauczyciele. Siłą rzeczy są w niej całe rodziny, w mniejszym lub większym stopniu przeżywające to, co dotyka młodych ludzi. Neurodydaktyk, memetyk, biolog ewolucyjny prof. Marek Kaczmarzyk z kolei przypomina dość znaną zasadę, że dziecko wychowywane jest nie tylko przez rodzinę, ale przez całą „wioskę”. Gdzie dziś leżą granice tej wioski? W erze niemal powszechnego dostępu do internetu, działania mediów społecznościowych termin „globalna wioska” ma znaczenie nie tylko w rozumieniu komunikacyjnym czy informacyjnym. Ten rodzaj komunikacji, taki sposób rozprzestrzeniania się informacji niezwykle wpływa na każdego z nas, ale zwłaszcza na młodych ludzi. I tu znowu stoimy przed wyborem: możemy stwierdzić, że skoro zjawisko ma skalę globalną – to nic z nim nie zrobimy i nie warto się angażować; ale możemy też zastosować coś, co znamy z historii – pracę u podstaw.
„Kropla drąży skałę” – napisał ponad dwa tysiące lat temu Owidiusz. Mimo upływu czasu to zdanie jest nadal aktualne. W świecie szybkiego montażu i efektów specjalnych łatwo się poddać. Wiemy to dobrze i z obserwacji, i z własnego doświadczenia. Gdyby jednak połączyć wiele kropel, i niech to będą krople z różnych źródeł – od uczniów, od rodziców, od społeczności lokalnej i globalnej – czy nie miałoby to lepszego efektu? „Kropla drąży skałę nie siłą, lecz częstością padania” – dzielmy się odpowiedzialnością za tę częstość.
ZF